sobota, 23 czerwca 2012

Bezgraniczna miłość małżeńska...

Kolejny wpis, ale tym razem o miłości małżeńskiej w formie opowiadania-wypracowania. Pisałam to na polski, ale tak dzieje się na prawdę na świecie. Długie trochę, ale mam nadzieję, że nie zniechęci was to. Jak przeczytacie będziecie mogli się wypowiedzieć i zaprzeczyć mojemu zdaniu lub też je potwierdzić ;) zachęcam. A mówię, czyta się szybko.

Miłej lektury :)

"Bezgraniczna miłość małżeńska"


                       Mam mały zbiorek różnych wypracowań oraz wierszy. Są o różnej tematyce, różniej długości oraz klimacie. Każdy ma swoje jakieś fascynacje i zainteresowania. Ja piszę, bo lubię. Wiersze to taka odskocznia od świata, od tego życia, które nie zawsze jest „fair”. Przelewam na kartkę swoje emocje, uczucia, których czasem nie potrafię wyrazić uczynkami, niektórych nie powinno się wcale ukazywać. Złość, gniew, miłość, smutek znajdują się w mych wierszach. Przywiązujemy się do różnych rzeczy, przedmiotów, do ludzi zaś, pewnie każdy to potwierdzi- najbardziej. Człowiek to istota, która żyje, odczuwa wszystko, ma pragnienia, marzenia, do których spełnienia dąży. To, co chciałabym Wam przedstawić, to wydarzenie, które zapewne w niejednej osobie utkwiło głęboko. Z początku nawet nie myślałam, że uwiecznię to na papierze czy na jakiejkolwiek innej formie zapisu. Opisałam to po jakimś czasie, gdy przemyślałam wszystko, co się naprawdę wydarzyło.

                 Kiedyś, gdy byłam jeszcze młodsza mieszkałam w niewielkim miasteczku, w prawdzie można nazwać to wsią. Okolica była ładna, rosło dużo drzew. Pamiętam, że wiosną było najpiękniej. Wszystko zieleniało, budziło się po zimie. Kwiaty pięknie kwitły. Spokoju nigdy nie brakowało a zgiełk nie miał miejsca w ogóle. Topniał śnieg, ptaki zaczynały wesoło śpiewać. Słońce zaczynało mocniej przygrzewać, na dworze robiło się cieplej, a dni zaczynały się wydłużać. Codziennie było widać jak trawa się zieleniła, a na drzewach rozwijały się liście. Rolnicy w tym czasie rozpoczynali już pierwsze prace wiosenne. 


              Podczas wiosny często chodziłam na spacery. Każdy miał dużą chęć by pospacerować na świeżym powietrzu i poobserwować przyrodę. Codziennie rano chodziłam z psem na dwór i przypatrywałam się, co nieco, młodemu małżeństwu, które mieszkało obok. Każdego ranka w wiosnę jedli na tarasie śniadanie. Zawsze byli uśmiechnięci. Po śniadaniu każdy zajmował się swoimi obowiązkami. Młoda kobieta szła do pracy a z zawodu była naczelną poczty. Jej mąż zaś pracował jako strażak. Bywały przypadki, że nie zjadł śniadania, gdyż alarm się włączył i musiał szybko jechać na miejsce pożaru. Żona bała się o niego podczas każdego wezwania, modliła się o to by wrócił z „akcji” cały i zdrowy. Kobieta kończyła pracę o 16 i wracała do domu autobusem. Oboje byli bardzo mili. Podczas wiosny wyjeżdżali na różne wycieczki, lecz nie dłuższe niż trzy dni. Podróżowali tylko wtedy, gdy mięli oboje urlop, a nie zdarzało się to często, gdyż mężczyzna jako strażak nie mógł prosić w każdej chwili o wolne. Pan wychodził z kolegami na miasto a kobieta umawiała się z koleżankami na spacer, pogawędki itp. Spotykali się ze znajomymi. Czasem organizowali różne przyjęcia, które trwały do późnej nocy, lecz nikomu to raczej nie przeszkadzało, gdyż mieszkali oni w domku jednorodzinnym i starali się zachowywać cicho i odpowiednio. Na ogół mieszkali spokojnie, chociaż od czasu do czasu lubili się rozerwać i pobawić. Młode małżeństwo, więc nie było się, co im dziwić. Sąsiedzi nie skarżyli się na nich i lubili ich. Ja także polubiłam młodych sąsiadów.

             Podczas lata w wakacje, przeważnie bywałam w domu także też wiedziałam jak żyją w czasie cieplutkiego lata.
Jak zawsze kobieta wychodziła rano do pracy, zdarzało się, że wracała wcześniej bo na poczcie nie było bardzo dużo pracy. Starali się oboje wziąć urlop, gdyż miło było wyjechać gdzieś na wakacje, lecz nie zawsze udawało się ze sprawą urlopu. Jak kobieta dostała wolne to mężczyzna nie i na odwrót. Podczas, gdy wszystko było kolorowe, słońce świeciło promieniami, które napełniały człowieka pozytywną energią. Kiedy lasy były zielone a łąki pełne złotych kłosów. Kiedy niebo robiło się bezchmurne i każdy czuł się beztrosko. Tak jakby nie było żadnych problemów. Młode małżeństwo chodziło na spacery. Odwiedzali również pobliskie jezioro. I ja tam bywałam często. W upalne dni zawsze fajnie było się zanurzyć w chłodnej wodzie i poopalać na słońcu. Czasami też porozmawiałam z panią, pośmiałyśmy się, było wesoło. Miała też czas by ze mną jeździć od czasu do czasu za zakupy by pomóc mi wybrać ubrania. W lato zapraszali nas na obiad. Przyjemnie się jadło na świeżym powietrzu, pośród róż, które wiły się wokół ogrodzenia tarasu. 



                 Gdy nadeszła jesień, owocująca w barwne liście i kasztany. Kiedy można było zaobserwować jak ptaki odlatywały do ciepłych krajów, a zwierzęta gromadziły zapasy. Liście na drzewach przybierały pięknych kolorów. Woda w stawach, jeziorach i w rzekach nabierała szarego koloru. Dni robiły się coraz krótsze, bardzo często deszczowe lub pochmurne, pan zemdlał. Kobieta się zmartwiła, zaczęła go oklepywać po twarzy. Po jakimś czasie mężczyzna ocknął się, a żona go uściskała. Wytłumaczył jej, że to pewnie zmęczenie, lub nawdychał się zbyt dużo dymu. Uspokoił kobietę i przez pewien okres czasu nic się nie działo niepokojącego. Mężczyzna nie mdlał, nie czuł się słabo, lecz po kilku tygodniach działo się z nim coś niedobrego. Wymiotował, lecz w ukryciu przez swą żoną. Miał kłopoty z oddychaniem, lecz tłumaczył, że to pewnie uczulenie na kurz i pyłki kwiatów. Krwawił czasem z nosa i miewał zawroty głowy. Zdarzało mu się, że podczas czytania gazety nagle zemdlał. Wszystko to starał się ukrywać przed panią i najwidoczniej udawało mu się to.
                
                    Widziałam ich jak chodzili po dworze. Gdy wszyscy uciekali do domów, kiedy zaczął padać deszcz, oni zostawali, nie przejmowali się. Bawili się jak dzieci, byli tacy w sobie zakochani. Miło było patrzeć na taką idealną parę.

            Pewnego dnia, gdy nie padał deszcz siedziałam przed laptopem. Z domu sąsiadów zaczął się ulatniać dym, nie wiedziałam, o co chodzi. Myślałam, że może pani przypaliła jakąś pieczeń, lecz dym był coraz większy. Poszłam po mamę i powiedziałam, co się dzieje w domku na przeciwko. Mama podeszła ze mną do okna, a na zewnątrz nikt się nie pojawiał. Zadzwoniłyśmy na straż pożarną. Z domku nadal nikt nie wychodził. Zaniepokoiłyśmy się, gdy nagle zobaczyłyśmy, że w stronę domu biegnie pan, ubrany jeszcze w strój strażacki. Zaskoczone byłyśmy, gdyż straż nie mogła tak szybko przyjechać, domyśliłyśmy się, że mężczyzna właśnie wracał z pracy. Wszedł do pomieszczenia, z którego wydobywał się szary i gęsty dym. Przez jakiś czas nikt się nie pojawiał, pan nie wychodził z budynku. Wtedy przekonałam się, że nie jest to błaha sytuacja. Razem z mamą nie wiedziałyśmy, co zrobić. Stałyśmy w bezruchu mając nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Po kilku minutach mogłyśmy odetchnąć z ulgą, gdy pan trzymając na rękach nieprzytomną panią wyszedł z budynku. Położył ją na ziemię i próbował doprowadzić panią do przytomności. Podczas tego wszystkiego zjawiła się już straż i weszła do budynku by stłumić dym i ugasić ogień. Gdy „akcja” się toczyła pan nagle stracił przytomność i oboje leżeli nieprzytomni.
 


                Rok później… pani od tamtej pory sama chodziła na spacery, nie spotykała się tak często z przyjaciółmi, prawie w ogóle. W zimę, gdy na dworze było mroźno, w domu przy kominku można było patrzeć godzinami w okno na lecące i delikatnie spadające płatki śniegu. Rzeki były śliczne, zostały pokryte grubą warstwą lodu i śniegu. Drzewa pokryła biała kołderka a na śniegu było widać ślady różnych zwierząt, kobieta całkiem posmutniała, tak jakby straciła chęć do życia. Zmarniała, nie malowała się już w ogóle. Była sama, nawet nie przychodziła już do nas w odwiedziny oraz nie zapraszała nikogo. Izolowała się, lecz czasem, gdy widywaliśmy ją w sklepie uśmiechała się. Wydawało mi się, że to tylko dla pozoru był ten uśmiech, żeby nie zwrócić na siebie uwagi, lecz każdy wiedział, że pani była w „dołku”. Przez dłuższy czas nikt nie widywał kobiety. Zaniepokoiłam się i poszłam odwiedzić panią. Zapukałam, ale nikt nie otworzył. Za chwilę zadzwoniłam do drzwi, nadal czekałam, lecz nikt nie otwierał. Chwyciłam klamkę i drzwi się otworzyły. Weszłam do środka, w pomieszczeniu jakoś dziwnie śmierdziało, spytałam czy ktoś jest w środku. Nikt nie odpowiedział. Powoli szłam dalej, weszłam do jednego pokoju i zobaczyłam tylko meble, talerz niezmyty na stoliku, a okna były zasłonięte, lecz nikogo nie było, pokój był pusty. Szłam przedpokojem, zajrzałam do drugiego pokoju, lecz nadal pusto. Nie wiedziałam, co się stało, że brak wszelkiego życia. Lekko stąpałam po dywaniku prowadzącym do sypialni małżeństwa. Drzwi były lekko uchylone a nieprzyjemny zapach był coraz mocniejszy. Delikatnie otworzyłam drzwi a mym oczom ukazał się „trup”. Serce nagle zaczęło mi łomotać. To była pani. Wisiała na sznurze, który oplatał jej szyję. Widok był drastyczny. Jej twarz wyglądała jak lico upiora. Włosy lekko leciały jej na czoło. Kolor skóry był blady i siny. Twarz była koścista, tak samo jak i całe ciało. Z nosa wychodziły małe, białe larwy, jak i również z różnych części ciała. Ciało zaczynało gnić, dlatego ulatniał się taki ostry smród. Kobieta była ubrana w białą do kolan jakby sukienkę, lecz była to bardzo prosta sukienka, bez żadnych ozdób. Cała wyglądała jak duch, lub zjawa z horrorów. Był to dla mnie koszmar, horror w rzeczywistości. Spanikowałam i szybko wybiegłam z krzykiem i płaczem. Pobiegłam do domu i nie wiedziałam, co zrobić, lecz mama spytała, o co chodzi. Byłam w szoku…

                                  Po paru miesiącach ludzie, którzy zajmowali się tą sprawą, powiedzieli najbliższym sąsiadom, czyli nam, dlaczego to wszystko się tak potoczyło. Okazało się, że śmierć pana nie nastąpiłaby gdyby nie poszedł w tamten jesienny dzień do zadymionego domu po swoją żonę. Okłamywał ją cały czas dla jej dobra. Nie powiedział swojej żonie o chorobie. Nie chciał, by się martwiła o jego zdrowie. Przez cały czas nie wiedziała o niej. Był bardzo chory, lecz mógł żyć, lecz bez większych wysiłków. Nie mógł wdychać dużo dymu, gdyż praca strażaka uszkodziła mu płuca. Wchodząc do tamtego domu wiedział, że umrze, poświęcił się dla swojej ukochanej. Jego miłość do niej była bezgraniczna. Kobieta wtedy usnęła i zapomniała wyłączyć żelazka i podpaliło się prześcieradło i inne rzeczy znajdujące się w pobliżu. Uratował ją za cenę własnego życia. Mógł żyć, lecz za bardzo kochał żonę, by pozwolić jej umrzeć. Poświęcił się, zachował się bardzo honorowo i mężnie. Postąpił tak jak kazało mu serce. Mężczyzna pozostawił parę dni przed tą sytuacją list, adresowany do pani, który ona dopiero odnalazła tamtego dnia, tego przykrego i drastycznego dnia, którego popełniła samobójstwo. Zbyt dużo bólu i przykrości było w jej sercu. Nie mogła już żyć bez swojego ukochanego…

                             Po kilku miesiącach, nawet już kilka dni po tym wydarzeniu brakowało nam tej wspaniałej pary. Zadawaliśmy tylko sobie pytania, czemu oni? Czemu nie żyją? Dlaczego Bóg tak chciał?! Trudno było w to uwierzyć, że tak pozytywna osoba mogła zrobić taką rzecz. Było to bardzo przykre. Czemu na świecie dzieją się takie sytuacje? Gdy nie było już małżeństwa zrobiło się pusto, pozostał tylko opustoszały dom. Jeszcze większa cisza i spokój nastał. Nie miałam, z kim jeździć na zakupy, brakowało mi czasem rozmowy z panią, która mnie tak rozumiała. Uważałam ją za przyjaciółkę. Pana też bardzo lubiłam, miał poczucie humoru i potrafił mnie zawsze pocieszyć, gdy byłam smutna. Teraz ich brakuje, chociaż nie byli naszą rodziną, czułam, że do niej należeli. Nic po nich nie pozostało, jedynie wspomnienie.


Wydarzenie, które opisałam, a poniekąd życie pewnej pary małżonków, świadczy o tym, że miłość bezgraniczna, bardzo silna, bez względu na wszystko istnieje na świecie. Zdarza się rzadko, lecz występuje. To naprawdę wielki szacunek dla ludzi, którzy oddaliby życie za drugą osobę. Miłość małżeńska czy miłość między rodzicami i dziećmi i rodziną są bardzo ważne. Bez niej świat poniekąd nie miałby sensu, gdyż dla wielu ludzi właśnie sensem życia jest miłość, lecz trzeba ją pielęgnować. Chciałabym również ukazać wam mój wiersz, który częściowo nawiązuje do tematu wypracowania. 

„Z miłości”

Krzyczę!
Na popielatych ścianach krew rozmazana,
choć oczy patrzeć nie chcą, widzą.
Leżysz tam sam w rubinowej mazi,
z ramion Twych tryska gorąca ciecz,
 wampirze pragnienia zaspakajająca.
Z oczu łzy płyną,
mieszają się ze stygnącą powoli czerwienią.
Dłonie zimne i marmurowe.
Klęczę…
na mych dłoniach krew Twa,
coraz więcej jej…
Ciało bezkrwiste, nieruchome.
W tej chwili zrozumiałam… 
Chwytam nóż,
lekki zamach,
krew…
nie ta sama kapie z dłoni mych.
I tenże ból…
nie ten sam,
 nie równy przeżyciom Twym.
Podłoga cała w ludzkiej,
 krwawej farbie,
my leżymy martwi
 pozbawieni życia
a ona wciąż krzepnie…
po dziś dzień i nikt o tym nie wie.



Wiersz ukazuje miłość jednej osoby do drugiej. Być może to miłość „trująca”, gdyż była nieodwzajemniona na pierwszy rzut oka i z tego powodu osoba w wierszu popełniła samobójstwo. Dziewczyna, w której się zakochał chłopak również poszła w jego ślad i postanowiła zrobić to samo i także też to uczyniła. Ludzie ze słabą psychiką decydują się na ten drastyczny krok. Nie wiedzą, że pokochają inną osobę i, że ułoży im się z kimś innym. Myślami są tylko przy jednej osobie. 


Miłość małżeńska jest ważna, lecz dużo małżeństw się rozwodzi. A co zakochani sobie przyrzekają przed ołtarzem? Nie dotrzymują tego, nie są sobie wierni, nie są ze sobą w chorobie ani do śmierci. Takie małżeństwa jak w powyższym tekście się zdarzają bardzo, a to bardzo rzadko. Trzymajmy kciuki, za małżeństwa by były przykładem dla innych, by były wyjątkowe jak w tym poście.



Wierzycie w miłość bezgraniczną?
Może trwacie w takiej? :)