sobota, 9 czerwca 2012

"Dzięki temu moje życie ma sens"


Pisałam to około 2 lata temu, ale myślę, że warto to tutaj zamieścić.


       Na początku w kilku zdaniach napiszę, czym jest sens życia. Wprowadzi to do ogólnego sensu tego tematu.
Sens życia- istota i cel ludzkiej egzystencji, jest to powołanie człowieka. To, co uzasadnia trud życia i czyni je wartym przeżycia. Pytanie o sens życia jest podstawowym zagadnieniem filozofii i religii, a odpowiedź na nie, zawiera całą mądrość ludzkości.

      Nieokreślony jest sens życia ludzkiego. Dla niektórych ludzi, sensem życia jest osiągnięcie szczytu sławy, duża ilość pieniędzy. Jeszcze dla innych, sensem życia jest realizacja najważniejszych kwalifikacji-rozumu i cnoty. Stawanie się mądrzejszym i doskonalenie się moralnie i duchowo. Gromadzenie dobrych przeżyć i doświadczeń, które są wartościowe. Inni zaś uważają, że ich sensem życia jest porozumienie się z Bogiem. Kontakt duchowy z nim.
        Poniżej zostało przeze mnie napisane opowiadanie, które obrazuje pojęcie „ Sens życia”



       Pewnego razu żył sobie dobry, miły, wesoły i uprzejmy chłopiec o imieniu Teofil. Pochodził on z biednej rodziny. Jego ojciec Juliusz Howard był kamieniarzem i ciężko pracował na rodzinę. Zaś jego matka Teresa Howard nie pracowała, ponieważ zajmowała się pozostałą piątką dzieci. Dzieciństwo Teofila nie było jak z bajki. Był on najstarszy z rodzeństwa, więc pomagał matce zajmować się domem. Zdarzało się również, że pomagał ojcu przy żmudnej i niebezpiecznej pracy. Chłopak był umięśniony, wysportowany, śmieszny, zdolny, zaradny i rozumny. Jego sylwetka była smukła, oczy miał koloru pięknego błękitu. Cerę miał rumianą. Ciemne kosmyki włosów spadały mu na wysokie czoło. Miał zarówno niezwykłe poczucie humoru jak i potrafił się zachować z powagą. Starał się myśleć rozważnie, lecz zdarzało mu się postąpić lekkomyślnie. Pochodził z Południowej Ameryki z miasta La Paz. Drewniany dom, w którym mieszkał znajdował się na polanie blisko małej rzeczki. Chłopiec lubił przesiadywać nad nią. Wśród przyjaciół był nazywany jako „Śmiech”. Potrafił każdego rozweselić. Miał różne zwariowane pomysły, które każdego doprowadzały do śmiechu.
                          Teofil mając 17 lat został opuszczony przez ojca, którego zabrała „Biała Pani”. Chłopak chodził przygnębiony. Zamknął się w sobie. Nie rozmawiał z nikim o swoich żalach, przykrościach. Po długotrwałym czasie pogodził się z tym, co się stało. Teofil niedługo potem zakochał się w dziewczynie o imieniu Helen, która odwzajemniła jego uczucia. Dziewczyna była niebiańskiej urody, oczy jej były brązowe. Wzrok jej był pełny ciepła i wyrozumiałości. Włosy jasne i bardzo długie. Usta były mocno różowe i pełne. Sylwetka jej zwiewna i delikatna. Helen poruszała się z lekkością. Teofil i dziewczyna rozmawiali ze sobą o wszystkim. Chodzili na długie spacery. Pewnego wieczoru Helen i Teofil byli na spacerze w lesie. Szli krętą ścieżką trzymając się za ręce, gdy usłyszeli nagle jakiś szelest a po chwili ryk. Domyślali się, że za nimi jest coś przerażającego. Bojąc się spojrzeć, co za nimi czyha, złapali się mocniej za dłonie. Rozumieli się bez słów. Spojrzenia ich wskazywały, na to, że myślą o tym samym. Z pełnym zdecydowaniem, przestraszeni odwrócili się i zobaczyli ogromnego niedźwiedzia. Ich obawy spełniły się. Zachowując oboje zimną krew, powolnym, drżącym krokiem cofali się, lecz zwierze zaczęło podchodzić coraz bliżej z zębami na wierzchu i długimi pazurami. Para zrozumiała, że zwierze w każdej chwili może rzucić się na nich i grozi im śmierć.
Zaczęli biec przed siebie a bestia, pragnąca wgryźć się w gardło uciekających, ruszyła za nimi. Uciekając myśleli tylko o tym, aby przeżyć. Bestia wciąż była za nimi. Zmęczeni długotrwałą ucieczką nie poddawali się, choć byli już u końca swych sił. Nogi niosły ich gdzie wolna droga, nie zważając na nieznaną im ścieżkę. Zwierze zniechęcone dalszą pogonią wycofało się. Para mogła złapać oddech i w końcu odpocząć. Byli oszołomieni zaistniałą sytuacją, lecz byli zadowoleni, że ich pora jeszcze nie nadeszła. Było już ciemno nie wiedząc gdzie się znajdują pragnęli jak najszybciej znaleźć jakieś schronienie. Poszukując odpowiedniego miejsca natrafili na opuszczoną chatę. Wchodząc do niej czuli nagły spokój, który ich ogarnął. Spoglądając na siebie, Helen podeszła bliżej Teofila chcąc coś mu powiedzieć, lecz on lekko przyłożył dłoń do jej ust. Zrozumiała, że Teofil chce jej coś ważnego wyznać. Patrząc sobie prosto w oczy, mężczyzna trzymał wybrankę za rękę. Nie zwlekając dłużej, Teofil oznajmił, że bardzo kocha Helen i bez żadnego namysłu oświadczył się jej. Helen pełna radości zgodziła się. Idąc spać zbliżyli się do siebie. Ranek nastał i wrócili do domu. Minęło pięć lat… odkąd spotkała ich przygoda w lesie. Teofil wraz z swą małżonką Helen mieli dwójkę dzieci, które bardzo kochali. Żyli w domku nad jeziorem, wokół, którego rosły drzewa. Życie Teofila odmieniło się od czasu narodzin dzieci. Był wesoły każdego dnia. Bawił się razem z synami w różne zabawy. Opowiadał o przygodzie, która spotkała jego i ich mamę dawno temu. Żył pełnią życia. Cieszył się, że ma wspaniałą rodzinę. Żył wraz ze swoją matką. Wszyscy chodzili na spacery. Babcia opowiadała ciekawe rzeczy ze swego dzieciństwa. Teofil rozmawiał ze swoją mamą o wszystkim, zwierzał się ze smutków i przeżyć. Jego całe życie to matka, żona i potomstwo. Wszyscy razem żyli w harmonii. Pewnego dnia mężczyźnie los odebrał ostatniego rodzica. Jedyną matkę, za którą oddał by swe życie, którą kochał, lecz nie zawsze to jej okazywał. Której mógł się ze wszystkiego zwierzać, mógł jej ufać tak jak ona jemu. Matka, która kochała swego syna, wychowała go, odeszła na zawsze. Teofil po kolejnym ciosie zadanym przez życie, obwiniał się o śmierć matki. Nie mógł sobie wybaczyć, ze nie zawsze mógł być przy matce, że nie kochał jej jak możliwie najmocniej. Był załamany. Nie jadł, nie pił, nie spał. Był już blisko swego kresu, gdy nagle zrozumiał, że ma przecież, dla kogo żyć. Jego sensem życia jest kochająca żona i dzieci. Przeżył tyle lat, tak wiele wspaniałych chwil, wzlotów, upadków, sukcesów i powodzeń żeby to wszystko zaprzepaścić? Niemal stracił sam życie we wczesnym wieku, lecz przeżył i dzięki temu ma wspaniałą rodzinę. Miałby zabrać dzieciom ojca? Żonę zostawić samą wśród tego niesprawiedliwego świata? Ma jeszcze tyle marzeń do spełnienia. Przemyślając to wszystko napisał wiersz pt.: „Marzenia” 

Przypłyną z oceanów i mórz niebieskich.
Promienie słońca odbijać się będą o wodę,
tworząc magiczną atmosferę wśród wzburzonych,
 spienionych fal
a one płyną dalej.
Przylecą z najdalszych zakątków świata.
Po niebie błękitnym,
 niebiańską lekkością przylecą z nikąd.
Ze snów mych się wydostaną i przywędrują.
Przyjdą pieszo z nieznanych dotąd miejsc.
Po nizinach biegać będą,
pokonają najwyższe góry.
Błądzić będą po wyżynach,
 lecz nie zejdą na manowce.
Niestraszne im chłody niepojęte,
ani zimno im doskwierać nie będzie.
Zima przeszkodą nie będzie.
Nie ustraszą się gorąca,
ani niesamowitych upałów.
Lato gorące to dla nich nie problem.
Wiatr mocno dmuchający,
to błahostka.
Deszcze wielkie, nieposkromione,
nie kłopotem dla nich.
Nie straszna im żadna pogoda,
ani sprzeczności losu.
Wędrować tak będą dniami i nocami,
o wschodach i zachodach słońca.
Zatrzymywać się nie będą.
Te małe i te duże,
ważne i mniej istotne.
Wesołe jak i też poważne i pełne smutku.
Prawe i troszkę grzeszne.
Marzenia do mnie przyjdą boso,
 przylecą priorytetowo.
Przypłyną z niesłychaną łatwością
i wszystkie one się spełnią. *



Dla wszystkich chwil wspaniałych i nawet tych smutnych, dla marzeń, o które warto walczyć, miejsc, które jeszcze nie zostały odkryte, radości płynącej z życia nie zamierza zrobić kroku w stronę świata umarłych. Nie wybaczyłby sobie po śmierci tego, że opuścił świat, żonę i dzieci. Przecież ma swe własne życie, które nie kończy się tylko na rodzicach. Przez niego ucierpiałyby dzieci i żona. Być może po jego samobójstwie, jego żona postąpiłaby tak samo. Wiersz napisany przez niego podniósł go na duchu i wsparł. Wrócił do dawnego spokojnego, pełnego uroku, radosnego życia.
                 Moim sensem życia tak jak w przypadku fikcyjnego bohatera powyższego opowiadania jest rodzina i marzenia. Moje życie nie opiera się jedynie na osiągnięciu wielkiej ilości pieniędzy czy też osiągnięciu szczytu kariery w przyszłości. Często, gdy byłam smutna i żal mnie ściskał zadawałam sobie pytanie:, „Czemu ja żyję i jestem na tym świecie? Równie dobrze mogłabym nie żyć i dobrze byłoby. Moje życie nie ma konkretnego sensu, więc, po co żyć, jeśli nie wie się, po co? Jaki to ma sens? Osiągnę coś, na co pracowałam całe swe życie, starałam się, dawałam z siebie jak możliwie najwięcej, lecz i tak umrę. Me cierpienia, smutki, żale, ból, łzy przelane. Czy takie życie ma sens?” Przemyślając jednak to wszystko znalazłam odpowiedź na pytanie tak trudne. Żyję nie tylko dla siebie, lecz dla kogoś. Byłabym samolubna, myśląc tylko o sobie. Przecież gdybym popełniła samobójstwo lub zamordowanoby mnie lub zmarłabym w jakiś inny sposób nie ja cierpiałabym, lecz inni… rodzina, mama, tata i siostra. Żyjąc nie myśli się tylko o sobie, lecz też o innych, którzy cierpieliby z Twojego powodu. Każdy człowiek ma swój sens życia. Musi go tylko odnaleźć i tego chcieć. 


PS. Zmieniło się jedno, chcę jeszcze żyć dla wspaniałego chłopaka.
* mój stary wiersz.



















Co myślicie o tym wszystkim ;D?
Jaki jest wasz sens życia? Czasami tak trudno go znaleźć, czasami go nie mamy :| miałam tak.
Uwierzcie w siebie :)
miłego dnia :)